poniedziałek, 1 grudnia 2014

Wilno na początek...

Blog, jak to często bywa, powstał dzięki zasadzie „ jak masz coś do roboty, to zrób coś zupełnie innego”. Na sprzątanie zawsze znajdzie się chwila, a praca magisterska czy licencjacka, w co głęboko wierzę, sama się napisze. Czy nie wiara czyni cuda? Z założenia jest to nasz notatnik podróżny. Będziemy opisywać tutaj nasze wojaże :D, te małe i te duże, bliższe i te trochę dalsze. Jako że na facebooku mamy milion zdjęć, to tutaj dodamy jeszcze drugi milion, a co tam… Możliwe, że czasem na blogu pojawi się wpis o innej tematyce, bo na nasze nieszczęście, nie wyjeżdżamy tak często, żeby móc ciągle pisać o jednym. Hola, hola, nie zapędzajmy się... Jest możliwość, że żywot tego bloga zakończy się po pierwszym poście. Oby nie!


Na początek krótki wypad do Wilna, który zaplanowaliśmy już w wakacje. Śledź przypadkowo znalazł w internecie zniżkowe kody i dzięki temu skorzystaliśmy z estońskiej linii Simple Express. Z pobudek czysto ekonomicznych zdecydowaliśmy się odwiedzić dwa państwa nadbałtyckie i z racji bliskości wybraliśmy Rygę, o czym pewnie przeczytacie w następnym poście. Kiedy po raz pierwszy mijaliśmy Ostrą Bramę zrozumieliśmy, że dwa dni to zbyt mało, by wystarczająco poznać miasto. Teraz już wiemy, że do stolicy Litwy jeszcze wrócimy.


Panorama wileńskiej starówki ze Wzgórza Giedymina.

Ciężko było nam się przyzwyczaić, że będąc za granicą, bez trudu dogadamy się po polsku. Dopiero kończąc rozmowy z miejscowymi docierało do nas, że tutaj nie potrzebne są nam angielskie zwroty. Miła odmiana. Czytałam, że Polacy nie są szczególnie lubiani w tych stronach, jednak my w żaden sposób tego nie odczuliśmy. Wręcz przeciwnie, na każdym kroku czuć w tym mieście ducha polskości reprezentowanej przez licznych Polaków, a także w murach monumentalnych budowli.

Na szczęście listopadowy chłód działa odstraszająco na większość turystów i wypad obył się bez tłumów, a co najważniejsze bez naszych skośnookich ulubieńców, którzy potrafią skutecznie obrzydzić zwiedzanie. Byliśmy więc tylko my i autochtoni.


Wilno położone u ujścia Wilejki do Wilii to niewątpliwie miasto kościołów, których kilkadziesiąt wraz z licznymi cerkwiami przyozdabia jedną z największych starówek w Europie. Większość z nich powstała w bogato zdobionym, charakterystycznym dla tego regionu stylu baroku wileńskiego, którego ozdobą są smukłe wieże. Jednak największą perłą wileńskiej starówki jest gotycki kościół Św. Anny, który podobno tak urzekł przechodzącego przez Wilno Napoleona, że ten chciał go zabrać do Francji. Patrząc na jego piękno chciałbym zrobić to samo. Tylko zamiast do Francji, przeniósłbym go nad Wisłę.


Kościół Św. Anny

Powyższa część, to wypociny Śledzia, który w tym kościelnym otoczeniu niemal wybuchł ze szczęścia. Mnie zawsze ciągnie do synagog i choć w Wilnie było ich wiele, do dzisiaj przetrwała zaledwie jedna czynna. Jak przystało na pechową Szprotkę, synagoga oczywiście okazała się zamknięta. Na osłodę, pozostałości po budynkach charakterystycznych dla kultury żydowskiej rozsiane są po całej starówce. 


Uliczka dzielnicy żydowskiej.


Synagoga chóralna.

Zwiedzanie Wilna rozpoczęliśmy od dwóch miejsc niezwykle ważnych dla polskiej kultury. Krótko po przyjeździe poszliśmy na Cmentarz na Rossie, którego urok dodatkowo podkreślały znicze rozświetlające to miejsce z każdej strony. Zgodnie przyznamy, że to najbardziej malowniczy cmentarz jaki widzieliśmy w życiu. Wieczorem, zmarznięci weszliśmy do jednego z wileńskich pubów, by posmakować miejscowe piwa. Spróbowaliśmy pięć rodzajów i żadne nie zawiodło naszych oczekiwań. Wysoka jakość piwa kłóciła się z jakością przystawek jakie dostaliśmy, ale nie można mieć wszystkiego. 


Cmentarz na Rossie.


Cmentarz na Rossie.

Kolejny dzień zaczęliśmy od modlitwy przed “świecącym” w Ostrej Bramie obrazem Matki Boskiej. Duże wrażenie robią zdobiące kaplicę srebrne wota pozostawiane tu w podzięce przez wieki. Tak rozpoczął się “churching”, czyli wizyta w prawie wszystkich kościołach i cerkwiach wileńskiej starówki. Dla mnie Śledzia to raj, najwyższa forma turystyki w moim mniemaniu. Dla Szprotki po dziesiątej wizycie wszystko się mieszało, ale z miłości cierpliwie obserwowała moje zachwyty.


Wileński Barok nie ma sobie równych w całej Europie, szkoda tylko, że wiele kościołów znajduje się w opłakanym stanie i dopiero oczekuje na renowację, a jeszcze inne są całkowicie zamknięte i od wielu lat pozbawione funkcji sakralnej. 


Ostra Brama.


Kościół Św. Kazimierza.


Kościół Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.

Malowniczego charakteru starówce z pewnością dodają kolorowe cerkwie, w których wnętrzach często obecny jest barok. Przemierzając w ten sposób starówkę z południa na północ kierowaliśmy ku Wzgórzu Giedymina, by z niego podziwiać panoramę miasta. 


Cerkiew Św. Ducha.

Po drodze odwiedziliśmy Uniwersytet Wileński, w którego budynkach kształcili się jedni z najbardziej zasłużonych obywateli Polski, z Mickiewiczem na czele. 


Dziedziniec Uniwersytetu Wileńskiego z Kościołem Św. Jana.

Kolejnym przystankiem na naszej drodze była katedra, w której podziemiach spoczywa dwóch królów Polski. Po tej wizycie zaczęliśmy wspinaczkę na Wzgórze Giedymina, czyli miejsce, gdzie zaczęła się historia Wilna. Spacerując po starym mieście wydawało nam się, że Wilno obroniło się przed potężnymi, szklanymi wieżowcami. Dopiero na wzgórzu wyraźnie widać, że Wilno dynamicznie się rozwija, na szczęście z dala od zabytkowej starówki, pozostawiając w spokoju jej niepowtarzalny klimat. 


Dzwonnica katedralna.


Śledź i Szprotka przytuleni w blasku słońca i w walce z burzą włosów. W tle dzielnica nowoczesna.

Miejscem, o którym warto wspomnieć i do niego zajrzeć jest z pewnością dzielnica Zarzecze położona na drugim brzegu Wilejki. Już w latach trzydziestych obszar ten był zamieszkany przez poetów i pisarzy, następnie do początków XXI wieku stał zapuszczony. Wtedy to podjęto decyzję o przywróceniu dzielnicy dawnego charakteru, nadaniu własnej “konstytucji”, przez co stał się mekką artystów i miejscem spotkań wileńczyków. 


Wypad nie mógł się zakończyć bez skosztowania sławnych wileńskich cepelinów. Paweł, który pierwszego dnia był z nami i dzielnie pełnił funkcję przewodnika, znalazł świetną knajpę. Musieliśmy czekać, aż miejsce się zwolni, ale było warto. W nastrojowym , ceglanym wnętrzu piwnicy każdy z nas pochłonął dwa ogromne cepeliny, z wybranym nadzieniem, podane ze skwarkami, sosem lub serkiem. Były pyszne i bardzo sycące. 


To rozmyte coś to widelec Pawła, który za chwilę powędruje na polik Szprotki i umaże ją sosem.


Pyszne Cepeliny w pełnej krasie podane na talerzu w ciekawe wzorki...

4 komentarze:

  1. Ok, staję się więc czytelniczką owego bloga ! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. wlasnie wybieram sie pierwszy raz do Wilna i z przyjemnoscia przeczytalem ten fragment bloga, zycze wspanialych wojarzy Sledziu i Szprotko

    OdpowiedzUsuń