Rok w rok ten
sam, już tradycyjny dylemat - co robimy w Sylwestra? Ta zagwozdka
towarzyszyła nam i w tym roku. Długo nie mieliśmy dosłownie
żadnych planów i już oswoiłam się z faktem, że będziemy
świętować na kanapie, przy dobrym filmie. Los chciał jednak
inaczej i krótko przed świętami Paweł rzucił nam pomysł by
przywitać nowy rok w Odessie. Z luźnej propozycji wykluła się
ośmiodniowa wyprawa: Odessa - Kijów - Lwów. Czekało nas więc
pokonanie ponad 3000 km.
Do dnia
wyjazdu musieliśmy przetrwać płacze w naszych domach i komentarze
typu: “chyba zgłupieliście, tam jest wojna”, “ty już nie
wrócisz”. Do pociągu wsiedliśmy 30 grudnia, pierwszy odcinek
Bydgoszcz-Przemyśl niesamowicie nam się dłużył. Po dziesięciu
godzinach jazdy, z opóźnieniem wysiedliśmy w pięknym Przemyślu.
Tutaj zaczęła się prawdziwa przygoda. Wybiegliśmy z dworca żeby
złapać busa na granice. Czas nas gonił, jeśli nie zdążylibyśmy
na pociąg do Odessy, to musielibyśmy zakończyć wyjazd we Lwowie,
bo prawdopodobnie wszystkie miejsca w następnych pociągach były
już wykupione na co najmniej kilka następnych dni. Przejazd
wypchanym po brzegi busem, którego kierowca uparcie przypilnował
aby w środku zajęta była cała przestrzeń, pozwolił nam odczuć,
że jesteśmy już na wschodzie. Granice przekraczaliśmy niemal
biegiem, chociaż bieg z ciężkimi plecakami na barkach nie należy
do najprzyjemniejszych. Nasz wysiłek nie został nagrodzony, w
Szegini mogliśmy pomachać na pożegnanie marszrutcę, ponieważ
uciekła nam dosłownie spod nosa. Wtedy zaczęły się nerwy, a miny
chłopaków nie były już takie roześmiane. Ja uparcie wierzyłam,
że uda nam się zdążyć. Po dłuższej chwili oczekiwania i
dreptania dla rozgrzewki po skrzypiącym pod butami śniegu
podjechała kolejna marszrutka. Paweł swoim wdziękiem zauroczył
Ukrainki, które bez żadnych próśb wpuściły go przed siebie i
szybko udało mu się zająć miejsce. My dopchaliśmy się jako
jedni z ostatnich. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Czekała nas
dwugodzinna droga w nieogrzewanym busiku, nieodśnieżonymi,
dziurawymi drogami do Lwowa.
Pozostawiający
wiele do życzenia pod względem technicznym bus, jak to na Ukrainie
bywa, sprawnie pokonywał zakręty, raz po raz wyprzedając osobówki.
Dojeżdżając do Lwowa nikt z naszej trójki nie czuł już
stóp,które po prostu zamarzły, a plecaki, które wieźliśmy cały
czas na kolanach spowodowały, że byliśmy na prawdę zmęczeni.
Lwów przywitał nas 11 stopniami mrozu. Udało się jednak dotrzeć
przed czasem i po godzinie oczekiwania na przepięknym dworcu,
siedzieliśmy już w cieplutkim pociągu do Odessy.
Na
Ukrainie wszystkie pociągi na długich trasach posiadają tylko
kuszetki, więc komfort podróży jest naprawdę dobry, a do tego są
bardzo bezpieczne. W każdym wagonie jest pracownik, który
kontroluje bilety, a następnie budzi podróżnych na odpowiednich
stacjach, nie ma więc możliwości zaspania. Każdy otrzymuje własny
komplet czystej pościeli, a w wagonie dostępna jest cały czas za
darmo gorąca woda z samowaru. Dodatkowo pani prowadynka sama oferuje
zaparzenie herbaty, jej koszt to podejrzewam nie więcej niż 50
groszy.
Przespaliśmy
niemal całą drogę, a o poranku Odessa przywitała nas słońcem,
mrozem i półmetrową warstwą śniegu.
Cerkiew Św. Pantaleona.
Centrum
Odessy to głównie XIX wieczne reprezentacyjne aleje usiane pięknymi
neostylowymi kamienicami. Spójność architektoniczna naprawdę
zachwyca, a ogromne gmachy Opery, czy Nowej Giełdy dopełniają się
ze znajdującymi się nieopodal cerkwiami o złotych kopułach,
meczetem czy zabytkami kultury judaizmu. Gdy przemierzaliśmy
regularną szachownicę ulic, wszędzie dało się zauważyć
atmosferę zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia, które my
mieliśmy już za sobą.
Brodskaya Synagoga.
Sobór Przemienienia Pańskiego.
Wykusz budynku Muzeum Sztuki Wschodu i Zachodu.
Urzekł
nas też pasaż odeski, którego łatwo ominąć, gdyż jest skryty
wśród kamienic. Zachwycił nas swoim imperialistycznym wnętrzem,
pełnym dekoracji i rzeźb. Innym miejscem, które zdobi Odessę jest
wspomniana wcześniej Opera, nieopodal Bulwaru Nadmorskiego, w
którego centrum znajdują się znane z filmu Pancernik Potiomkin
schody - symbol Odessy. Roztacza się z nich wspaniały widok na port
i Morze Czarne. To właśnie na bulwarze pod budynkiem Starej Giełdy
witaliśmy nowy rok.
Przepiękne wnętrze pasażu odeskiego...
.
..i jego detale.
Wspaniały gmach Opery.
Słynne schody Potiomkinowskie.
W
nocy doszło już do -18 stopni, więc przed sylwestrową nocą
musieliśmy się odpowiednio “rozgrzać”. W sklepie
zaopatrzyliśmy się w miejscowe, niekoniecznie wykwintne wina, do
których zagryzaliśmy, podobno sławne, ukraińskie ciasteczka
wypełnione słodką masą makową. Ledwo zdążyliśmy przywitać
Nowy Rok na bulwarze, na który wybraliśmy się wraz z wszystkimi
gośćmi hostelu i obsługą. Bawiliśmy się przy dźwiękach
ukraińskiego disco-polo, tańcząc z miejscowymi i składając im
życzenia. Wszyscy byli pozytywnie do nas nastawieni i nikt nie
odmówił nam wspólnych pląsów. Jeden z Odesitów recytował nam
nawet słowa Mazurka Dąbrowskiego, co bardzo nas zdziwiło.
Witamy Nowy Rok.
Szprotka z Pawłem.
Pozdrawiamy ukraińskiego Mikołaja, kimkolwiek był.
W
Nowy Rok postanowiliśmy z bliska zobaczyć Morze Czarne, które
okazało się być niezwykle czyste, a jego zimowe oblicze
przepiękne. Jeden Ukrainiec proponował nam nawet, byśmy tak jak on
w nim popływali, jednak na myśl przychodziła mi amputacja kończyn.
Wieczorem spróbowaliśmy jeszcze ukraińskiego jedzenia w jednej z
restauracji, a potem udaliśmy się na pociąg do Kijowa. Odessa okazała się piękna, kiedyś tu wrócimy.
Piękne Morze Czarne.
Batmobil w ukraińskim wydaniu.
Jedna z malowniczych kamienic.
Pałac Woroncowów.
Port widziany ze schodów.
Muzeum Archeologiczne.
Hala dworca.
Zazdroszczę Wam bardzo ! Nowy Rok godnie przywitany :)
OdpowiedzUsuńfajny opis, proponuje opisac jeszcze w detalach ceny, wiecej o miejscowych jaks ie z nimi rozmawiało itp;
OdpowiedzUsuńZarówno Odessa jak i Kijów ma wiele do zaoferowania. Ciekawe miejsca i w większości ładne budynki.
OdpowiedzUsuń